homilia na rozpoczęcie rekolekcji w kościele św. Judy Tadeusza i św. Antoniego Padewskiego – V Niedziela Wielkiego Postu, 18 marca 2018 r.

Za sześć miesięcy, 8 września 2018 r., przypadnie setna rocznica śmierci założyciela salwatorianów i salwatorianek. Dlatego, wasz ksiądz proboszcz, ks. Jacek, zaproponował, by te wielkopostne rekolekcje były „rekolekcjami z Ojcem Jordanem”. Chciałbym, żeby to słowo Boże, którego w tych dniach będziemy słuchać w liturgii, poprowadziło nas i wskazało, przy czym, przy jakich pojedynczych wydarzeniach czy cechach o. Jordana, mamy się zatrzymać. Nie będziemy analizować szczegółowo jego życiorysu, ale…

 

(Pozwólcie najpierw na pewien wątek osobisty. Jestem przekonany, że salwatorianie to moja rodzina, że Bóg powołał mnie do tej wspólnoty zakonnej. Ale był taki czas, że chyba nieco zazdrościłem innym zakonnikom. Czego? Tego, że ich założyciele są bardziej znani. Uświadomiłem to sobie kilka lat temu. Zacząłem wtedy stawiać sobie pytania: czy to naprawdę takie ważne, czy mój ojciec jest znany światu? Czy to naprawdę takie ważne, czy mój ojciec pozostawił po sobie dzieła, o których mówi świat? Kiedy czyta się świadectwa salwatorianów, choćby te składane w ramach procesu beatyfikacyjnego założyciela, widać z nich, że zapamiętali założyciela, o. Jordana klęczącego przed Najświętszym Sakramentem, modlącego się w trakcie drogi na różańcu. Widok taty i mamy klęczących w kościele czy w domu, modlących się choćby na siedząco po ciężkim dniu pracy, zostaje głęboko w sercu dzieci. To ważne wspomnienie. O modlitwie o. Jordana więcej w poniedziałek).

…ale znać podstawowe daty z życia rodziców czy krewnych, to nic nadzwyczajnego. Pamiętać datę urodzin rodziców czy rodzeństwa, czy przyjaciół, - bez pomocy mediów społecznościowych -, to piękna zwyczajność. Miłość pamięta o datach, o dniach, które stanowią przełom w życiu kogoś bliskiego. I dlatego, chcę wam być może tylko przypomnieć, kilka ważnych dat z życia ojca Jordana. Johann Baptist, bo był Niemcem, czyli Jan Chrzciciel, urodził się 16 czerwca 1848 r. w Badenii. Mając trzydzieści lat, przyjął święcenia kapłańskie, 21 lipca 1878 r. Ponieważ były to czasy Kulturkampfu (więcej o tym powiemy sobie może we środę), zaraz po święceniach opuścił ojczyznę. Biskup posłał go do Rzymu. Kiedy miał 33 lata, obrazowo mówiąc, urodziło się jego pierwsze „dziecko”. 8 grudnia 1881 r. to data założenia salwatorianów, a siedem lat później, kiedy miał 40 lat, 8 grudnia 1888 r., przyszły na świat salwatorianki. Większość życia spędził w Rzymie, ale w 1915 r., ponieważ był Niemcem, z powodu I wojny światowej, musiał opuścić Wieczne Miasto. Ostatnie trzy lata życia spędził w Szwajcarii. Zmarł w Tafers, 8 września 1918 r. Franciszek Maria od Krzyża – to jego imię zakonne. Trwa proces beatyfikacyjny. W 2011 r. Kościół orzekł, że praktykował cnoty w stopniu heroicznym, a obecnie Kongregacja ds. Świętych bada czy przedstawiony jej przypadek uzdrowienia można uznać za cudowny i przypisać wstawiennictwu ojca Jordana.

A teraz o największym pragnieniu ojca Jordana i jak ono się zrodziło. Od razu powiem, że to pragnienie jest związane ze zdaniem: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa: (J 17, 3). Życie wieczne, czyli pełnia życia, której nawet śmierć nie może nam zabrać, jest owocem poznania prawdziwego Boga. Jest owocem spotkania Boga, który jest Ojcem, czyli Boga, który daje życie. Takiego poznania Boga, czyli doświadczenia życia, które jest w Bogu, a które przyniósł Jezus, chciał Jordan. To słowo J 17, 3 stało się nie tylko mottem, ale motorem napędzającym jego życie i działanie.

W Ewangelii, odczytanej przed chwilą, moją uwagę skupił początek. Jest święto Paschy, na które do Jerozolimy przybywają w pielgrzymce wyznawcy Boga, nie tylko z Judei i Galilei, ale również żyjący w diasporze. Prawdopodobnie o tych żyjących w diasporze Ewangelista mówi „niektórzy Grecy”. Przyszli, żeby „oddać pokłon Bogu”, czyli żeby „adorować Boga”. Przyszli, jak czynili zwykle, ale to ich pielgrzymowanie charakteryzuje coś nowego, bo jest w nich pragnienie, by zobaczyć Jezusa. Skąd takie pragnienie? Myślę sobie, że może również stąd, że całkiem niedawno Jezus wskrzesił Łazarza; Łazarza, który cztery dni spoczywał w grobie. Sytuacja była beznadziejna. Marta oddała ją wołając: „Panie, już cuchnie” (J 11, 39). Czy nie chciałbyś zobaczyć kogoś, kto przywraca trupa do życia? Zwłaszcza gdy życie ci się rozsypuje, gdy twoje małżeństwo czy rodzina przeżywają jakiś kryzys, gdy twoje kapłaństwo (tak, te rekolekcje są również dla nas, kapłanów) przeżywa kryzys… A ty idziesz, jak zwykle, do świątyni, jak w pielgrzymce do Świętego Miasta, a w drodze dowiadujesz się, że jest tam ktoś, kto wskrzesił dwunastoletnią córkę Jaira, która co dopiero umarła, kto wskrzesił młodzieńca z Nain, którego już niesiono na marach do grobu, a teraz nadto wskrzesił Łazarza, już od czterech dni leżącego w grobie. Czy nie chciałbyś Go zobaczyć? Więcej, czy nie zatęskniłbyś za tym, by On przywrócił ci życie? Nie chciałbyś, by On przywrócił ci życie w pełni? Nie chciałbyś, by przywrócił ci życie wieczne?

Święty Augustyn mówił, że Jezus prawdopodobnie wskrzesił więcej osób, a to, że Ewangeliści opowiedzieli o trzech takich wydarzeniach, ma znaczenie duchowe. Córka Jaira, której zwłoki przebywały jeszcze w domu, to dla św. Augustyna obraz grzesznika, który w swoim sercu podjął decyzję o grzechu i… umarł, choć nie zrealizował tej grzesznej decyzji na zewnątrz. Pamiętacie słowa Jezusa: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (M 5, 28). Młodzieniec z Nain, którego zwłoki są niesione w kondukcie pogrzebowym poza miasto, to obraz grzesznika, który nie tylko zdecydował się zgrzeszyć, ale zrealizował na zewnątrz ten grzeszny czyn. I wreszcie, Łazarz, od czterech dni spoczywający w grobie, to według św. Augustyna obraz grzesznika trwającego w grzechu, trwającego w grzesznym uzależnieniu; a kamień, zatoczony na jego grobie, podkreśla zniewalającą siłę nałogu.

Spróbujmy, bracia i siostry, utożsamić się z tymi „Grekami”, wierzącymi w Boga, przychodzącymi z daleka, którzy wchodzą, jak zwykle, do świątyni, ale równocześnie odbywając tę pielgrzymkę, dowiadują się, że w Jerozolimie jest ktoś, kto stawia na nogi nawet umarłych. Powiesz: „Proszę księdza, ja o tym wiedziałem! Jestem chrześcijaninem! Wiedziałem o tym!”. A ja chcę ci powiedzieć, że rekolekcje są właśnie po to, żebyś to, co oczywiste, o czym już od dawna wiesz, usłyszał na nowo. Rekolekcje są po to, byś usłyszał dobrą nowinę, - tę oczywistą, którą już od dawna znasz, która stała się tylko wiedzą, która ci tak bardzo spowszedniała, że nie ma wpływu na twoje bieżące życie -, ale tak bardzo potrzebną tobie, teraz i tutaj!

W pierwszym czytaniu słyszeliśmy dziś: „I nie będą się musieli wzajemnie pouczać, mówiąc jeden do drugiego: Poznajcie Pana! Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie, mówi Pan, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał” (Jr 31, 34). Zwróćmy uwagę na to: „Poznają Mnie, ..., ponieważ odpuszczę im występki”. Tu nie chodzi o poznanie polegające na wiedzy o Bogu odpuszczającym grzechy, ale o poznanie Boga wynikające z odpuszczenia nam grzechów. Chodzi o doświadczenie na sobie tego, że byłem umarły, a ożyłem. W Biblii „poznać”, nie oznacza „wiedzieć” intelektualnie. W Biblii, w Ewangelii „poznać” to „doświadczyć”. Siedząc tu, w kościele, mamy wiedzę, że na zewnątrz jest zimniej. Wychodząc na zewnątrz poznajemy to przez doświadczenie. Możesz wiedzieć, że Bóg odpuszcza grzechy, i co? I może cię to nie ruszać z miejsca! Ta wiedza może nic nie zmieniać w twoim życiu. Wiesz, że tam stoi konfesjonał i że tam Bóg odpuszcza grzechy. Ale dopiero, kiedy uklękniesz i wyznasz grzechy, gdy Bóg ci je odpuści, poznasz przez doświadczenie, że Bóg odpuszcza grzechy. Nie o wiedzę jedynie o Bogu chodzi na rekolekcjach, ale o poznanie Boga przez doświadczenie! O takie poznanie Boga chodzi w życiu chrześcijańskim! I o takie poznanie jedynego prawdziwego Boga i Jezusa, którego On posłał, chodziło ojcu Jordanowi.

Jeśli salwatorianie urodzili się 8 grudnia 1881 r., to – jeśli można tak powiedzieć – poczęli się rok wcześniej. Wydarzyło się to w czasie podróży 32-letniego księdza Jordana na Bliski Wschód. W czasie tej podróży był również na Libanie. O tym wydarzeniu opowiedział kilkanaście lat później. Opowiedział je jednemu z synów duchowych, wówczas nowo wyświęconemu ks. Pankracemu Pfeifferowi. Ten zapisał je w swoim notesie, aby po latach, po śmierci Jordana, podzielić się nim ze współbraćmi: „Czcigodny Ojciec opowiedział mi kiedyś, że kiedy stanął na Libanie i kiedy oczy jego błądziły po Ziemi Świętej, a przed wyobraźnią przesuwały się tak liczne potrzeby religijne świata, silniej niż kiedykolwiek przyszły mu na myśl słowa Zbawiciela: «To jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa» (J 17, 3). I powiedział sobie: «Tak, Panie, to (które ma być założone) zgromadzenie powinno głosić Ciebie, o Boże, i Twojego Jednorodzonego Syna»” (Annales SDS, 1 V 1919, s. 212). Jordan znał to zdanie z 17. rozdziału Ewangelii wg św. Jana, ale wówczas przemówiło ono do niego „silniej niż kiedykolwiek”. A przypomniało mu się w kontekście licznych potrzeb religijnych świata. To tak, jakby przypomnieli mu o tym zdaniu Grecy z dzisiejszej Ewangelii, pragnący zobaczyć Jezusa i tęskniący za życiem, które daje Jezus.

Dlatego zachęcam cię, byś dziś w domu sięgnął po Ewangelię i przeczytał sobie dzisiejszą Ewangelię, zaczerpniętą z 12. rozdziału Ewangelii wg św. Jana. Czytaj uważnie i rozważaj! Które ze zdań, które przecież znasz i już nieraz je czytałeś, przemawia do ciebie „silniej niż kiedykolwiek”? Które ze zdań Ewangelii w jakiś sposób cię diagnozuje, ujawnia prawdę twojego życia? Które zdanie odbierasz jako Bożą odpowiedź na twoje potrzeby? Być może najważniejsze rzeczy na tych rekolekcjach wydarzą się, kiedy dasz sobie czas na osobistą modlitwę. Zdarza się, że najważniejsze rzeczy na rekolekcjach dzieją się między konferencjami, to jest na modlitwie osobistej.

...

[I jeszcze jeden impuls. Od dawna porusza mnie w tej Ewangelii postać Filipa, do którego przychodzą z prośbą owi Grecy. Filip i Andrzej to dwaj uczniowie Jezusa mający imiona pochodzenia greckiego. Grecy poszli do swoich. Zrobili to, co my robimy, kiedy chcemy coś załatwić u kogoś, do kogo trudno się nam dostać: szukamy w otoczeniu tego kogoś „swoich”. Filip! O nim słyszymy w czwartej Ewangelii tylko cztery i aż cztery razy. Niewiele, ale wystarczająco, żeby coś się o nim powiedzieć. Jezus spotyka go i powołuje go bardzo indywidualnie: „Pójdź za Mną!”. Ewangelista, co mnie zaskakuje, nie pisze: „a on poszedł za Nim”, ale informuje „Filip pochodził z Betsaidy” i zaraz, gdyby ktoś nie wiedział, co to jest Betsaida, dodaje, że to „miasto Andrzeja i Piotra”. Odnoszę wrażenie, że Filip idzie za Jezusem jakby ciągle odwrócony do miasta, z którego pochodzi i uczepiony „Andrzeja i Piotra”, swoich słynnych rodaków (J 1, 43-48). A potem św. Jan opowiada, że przed rozmnożeniem chleba, wobec głodnego tłumu, Jezus właśnie Filipa wystawi na próbę, pytając: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. Bezradny Filip zacznie liczyć denary, które mają, a przecież pieniędzmi nie nasycą tłumów. Ale gdy Filip ma kłopoty, w pobliżu jest Andrzej: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5-9). Gdy Grecy przyjdą do Filipa, ten znów pójdzie po pomoc do Andrzeja i z nim pójdzie do Jezusa (J 12, 22).To tak, jak teraz, gdy przychodzą owi Grecy, Filip zachowuje się jakoś dziwnie. Nie idzie od razu do Jezusa, ale idzie najpierw do Andrzeja. I dopiero razem z Andrzejem udaje się do Jezusa. Jakiś taki niesamodzielny ten Filip, ciągle oglądający się za Andrzejem. Ale skoro nie potrafi sam czegoś zrobić, to dobrze, że chociaż potrafi poprosić kogoś o pomoc.

I wreszcie, gdy odejście Jezusa będzie bliskie, Filip się wygada. Powie, o co mu w życiu chodzi i czego szuka, a właściwie, kogo szuka. Poprosi Jezusa: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odtąd będziemy mówić, że ktoś „wyskoczył jak Filip z konopi”. Dlaczego? Bo powiedział coś „oczywistego” i usłyszał chwilę później coś również „oczywistego”: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?” (J 14, 8-10). Bracie i siostro, nie wstydź się tego „oczywistego” pragnienia. Nie bój się „wyskoczyć z konopi”! Przekrocz swój lęk związany z podejściem do konfesjonału czy z poproszeniem o rozmowę, o pomoc duchową. Drodzy, za czym tęsknimy? Tęsknimy za Tym, zobaczyć Boga, który jest Ojcem. Tęsknimy nie tyle żeby się dowiedzieć, żeby uzyskać taką wiedzę, ale tęsknimy za tym, żeby doświadczyć Boga, który jest Ojcem. Tęsknimy za tym, żeby doświadczyć Jego życia w nas! My chcemy żyć! Nie chodzi nam o to, żeby poznać wiedzę o życiu, które daje Bóg, ale żeby w sobie doświadczyć życia, które Bóg daje! My, grzesznicy, ukryci przed światem w domu jak zmarła córka Jaira. My, jawnogrzesznicy, jak zmarły młodzieniec z Nain, wyniesiony na marach poza miasto. My, grzesznicy nałogowi, jak Łazarz cuchnący i gnijący w grobie. My, grzesznicy, tęsknimy za Zbawicielem! Za Jezusem, który jest jedynym Zbawicielem! W żadnym innym imieniu nie ma zbawienia (Dz 4, 12). Wołajmy więc dziś, na początku rekolekcji, ja i wy, razem z Grekami: „Jezu, chcemy Cię ujrzeć! Chcemy Cię poznać! My, grzesznicy, chcemy doświadczyć życia, którym jesteś”.

Oby wszyscy poznali jedynego prawdziwego Boga! To gorące pragnienie naszego założyciela, winno stać się głębokim pragnieniem nas samych, nie tylko salwatorianów czy salwatorianek, ale nas wszystkich].

Ks. Piotr Szyrszeń SDS